wróæ

Dzień siódmy - Pantelleria!

wróæ
Hej, wlasciwie to powinnam nic nie pisac - tego sie po prostu nie da opowiedziec slowami... A poza tym, jestem niezywa ze zmeczenia, zgrzana, spieczona, nogi mnie bola a przed wyjazdem nie moglam wogole spac, bo sie balam ze zaspie. I to wszystko sie zlozylo na fakt, ze w tej chwili marze jedynie o kapieli, wysmarowaniu piekacych miejsc i spaniu, i z przerazeniem - o jakims chodzeniu...

Pantelleria... (to moze chwilowo sobie pomilcze:)
No dobra, wykapalam sie, sprobuje, ale nie obiecuje ze dlugo uda mi sie pisac.

A wiec, Pantelleria... To wyspa wulkaniczna w stu procentach. Kiedys tam lawa wylala sie z morza i powstalo pol wyspy. Po jakims nastepnym okresie wylala sie reszta. Ale to nie wszystko, bo stosunkowo niedawne powstanie wyspy z powodu dzialania wulkanicznego, powoduje ze znalezc tu mozna rozne dziwy przyrody: a to gorace zrodla (45-90 stopni), a to naturalne sauny (para bez wody), a to jaskinie zimna. Pantalleria nazywana jest czarna wyspa, bo jest tu masa kamienia wulkanicznego, czarnego, brunatnego, ciemnego, czasem rudego. Niebieskie niebo, zielononiebieskie i granatowe morze, czarne i rude skaly...

Wyspa powstala z wulkanu i z wulkanu zyje: bloki lawy ciete sa na kawalki jak pustaki i z nich buduje sie grube mury podtrzymujace zbocza przed zsuwaniem sie - takie czarno-brazowe tarasy, grube mury okalajace tereny prywatne, grube mury broniace przed wiatrem. Budownictwo jest tu calkiem niezwykle. Sa to tak zwane dammusi - bardzo grube, czasem dochodzace do dwu metrow, a najczesciej kolo metra grube mury z bardzo grubym dachem, ktory ma ksztalt owalny i jego celem jest zbieranie wody deszczowej. Mury przed wszystkim bronia mieszkancow, ale nie tylko ich przed wiatrem, ktory tu wieje dokladnie caly rok. To wszystko wyglada ogromnie masywnie, ciezko, otwory okienne i drzwiowe sa bardzo grube i male.

A kogo jeszcze chronia te budowle? Otoz takze zwierzeta - takie zaciszne stajnie, a rowniez rosliny! Czasami dla jednego drzewa budowano taki mur dookola, zeby drzewa nie byly poniewierane przez wiatr. Drzewa przycina sie zeby byly jak najnizsze, winorosle i inne rosliny rosna w zacisznych nieckach utworzonych przez ciemny mur.

Tak bylo i tak jest. Te ciezkie domostwa wydaja sie niezamieszkane, jednak gdzieniegdzie widac jakies slady zycia ktore dowodza, ze jednak ktos tu bywa. Ale tez nowe domy buduje sie podobnie, widzialam rozpoczeta budowe z cegiel, przykryta takim wlasnie owalnym grubym dachem. Dammusi dla turystow to oczywiscie wielka atrakcja, a wiec sporo takich domow, nieco unowoczesnionych, z luskusami, ale na tradycyjnej zawadzie konstrukcyjnej. Opowiadanie o tym chyba nie daje wyobrazenia o co chodzi. To trzeba zobaczyc. Miejmy nadzieje, ze zdjecia to dobrze pokaza.

Jesli ktos chce odwiedzic Pantellerie, trzeba wiedziec, ze po pierwsze, mimo, ze jest tu sporo turystow, choc malo ich widac, to prawie wcale nie ma tu sklepow, kawiarni, barow, mozna przejsc wiele kilometrow i nie znalezc wody nie mowiac o sklepie. Z lotniska nie ma autobusu do miasta. Sa takie zbiorcze taksowki (nieco tansze) lub po prostu taksowki. I nie ma wyjscia, trzeba placic. Jeszcze gorzej z powrotem, po na lotnisku taksowkarze sie napraszaja, wiec wydawaloby sie ze z powrotem bedzie tak samo. A gdzie tam! Jest znak postoju taksowek, ale jak przyszlo co do czego, to sie okazalo, ze taksowke trzeba wezwac telefonicznie, no a cena za powrot byla trzykrotnie wyzsza niz cena za przyjazd...

Ja tak sobie myslalam, ze to taka mala wyspa, pewnie tu wogole ruchu nie ma... A tu drogi, samochody. Gorzej, nikt tu nie chodzi, wszyscy jezdza! W informacji turystycznej facet nie potrafil mi powiedziec jak to jest z autobusami, niby sa, ale dokladnie nie wiadomo o co chodzi, a ile kosztuja? On tego nie wiedzial. Dal mi jakis rozklad, ale dosc to bylo skomplikowane no i okazalo sie ze zeby gdziekolwiek dojechac, musialabym czekac z poltorej godziny. Facet mi powiedzial, ze bez samochodu to tu sie nic nie da zobaczyc. Usmiechnelam sie i ruszylam w droge.

Bylam jedyna osoba, ktora po wyspie poruszala sie pieszo. Wogole w mojej wedrowce nie widzialam ludzi, procz tych w samochodach. Spotkalam po paru godzinach jednego rowerzyste, cudzoziemca, ktory pozdrowil mnie, jako ze bylismy podobnymi dziwolagami.

Wyszlam z miasteczka Pantalleria brzydka droga, brzydkim przedmiesciem, szosa. Ale tak bylo jednak najprosciej, bo widzialam gdzie ide. I niedlugo zaczelam wydawac z siebie okrzyki zachwytu. Te ogromne, polupane jakies brunatne skaly i morze. Zeszlam, ale mowy nie bylo o kapieli, za duzy wiatr, za wielkie fale. Szlam i szlam i szlam. Wiedzialam, ze pieszo nie zwiedze calej wyspy, ale w sumie, czy musze cala? Chcialam po prostu zobaczyc cos ciekawego. Oczywiscie, mase dammusi w roznych ukladach, i te stare, rozwalajace sie, i te eleganckie. Widoki zapierajace dech w piersiach.

Az w koncu dotarlam do szlaku pieszego, niestety, szlak byl tylko na tabliczce, nie byl wymalowany nigdzie, wiec latwo bardzo bylo zgubic droge. Ale udalo sie - dotarlam do jeziora zwanego Zwierciadlem Wenus. Jak o nim opowiedziec... Seledynowa woda, nieco jasnego blota takiego jakby wapiennego, ponoc to lecznicze gliny, ludzie sie tym nacierali ( no tak, tam pare osob bylo...). Ze po dlugiej juz wedrowce bardzo mi sie chcialo pic, a wode musialam wypic przed wejsciem na lotnisko, wiec chcialam skorzystac, bo woda byla przezroczysta i czysta. Ale ... slona!

Kiedy z drogi weszlam w kierunku jeziora, pomyslalam, ze wlasciwie to super byloby pojsc w te gory i wyjsc na druga strone wyspy. No i poszlam. Tam tez byl szlak. Prowadzil miedzy innymi na gore, zwana Montagna Grande, co znaczy dosc po prostu, Wielka Gora. No, ale na te gore nie mialam zamiaru sie wspinac, chcialam po prostu zdobyc przeciwna strone wyspy.

Jesli kiedys bedziecie chcieli pic, chetnie tez byscie cos zjedli, mozecie sprobowac pokrzepic sie owocami opuncji. Radze tylko usilnie, nie bierzcie ich w reke! Wyjecie setek drobniutenkich jak wlos, swedzacych i klujacych igielek nie jest latwe. A co dopiero, jak spragniony wedrowiec zbyt lapczywie chce zlizac sok i miazsz opuncji wargami i jezykiem...

Przez ta cala droge udalo mi sie znalezc jedna jedyna studnie. Zadnego sklepu, zadnego baru, zadnej oczywiscie pizzerii. Zadnego autobusu, lub taki co jechal w przeciwnym kierunku. Zreszta, to przejscie przez gory bylo juz zupelnie wyczynem samotnym, no bo tam nie bylo nic, procz widokow, kamiennych dammusi ze sladami bytnosci czlowieka, wspanialej roslinnosci, jaszczurek, slonca i wszedobylskiej lawy... I przeszlam! Zobaczylam morze po przeciwnej stronie! I dalej szlam (od lotniska, a wiec oddalalam sie coraz bardziej od miasteczka Pantelleria). Troche jednak liczylam ze dotre do jakiegos innego miasteczka, gdzie bedzie jakis bar, albo sklep, albo ktos albo autobus albo juz nie wiem. Nie, byly tylko fantastyczne widoki. Oczywiscie, byly wszedzie dammusi, byly tez takie, ktore wyraznie byly zamieszkane przez turystow, ale ludzi nie bylo.

Zobaczylam w koncu na horyzoncie jakas wieze na gorze, jakis kosciol. Postanowilam tam pojsc, mimo, ze bylo to bardzo daleko. Gdzies tam chcialam zejsc z drogi w dol, do morza, ale najpierw zobaczylam na plocie napis: "Uwaga na psa, bo ma bardzo marny charakter", a potem zaczelo szczekac i zblizac sie... Wiec sie wycofalam. Gdzies tam jeszcze chcialam zejsc, wydawalo sie ze to jakby zabudowania letniskowe, droga do morza, ale okazalo sie ze to byly prywatne budynki i wycofalam sie...

Doszlam do tego kosciolka, i tam byla droga prowadzaca wreszcie w dol, i zakrecajaca spowrotem w kierunku miasteczka Pantelleria. Z mapki wynikalo, ze przeszlam prawie pol wyspy. Wczesniej szlam droga prowadzaca wysoko, z pieknymi widokami, ale brakiem dostepu do morza. Teraz szlam nieco bardziej ludzka ulica, byly tam nawet i ze dwa sklepiki, oczywiscie, zamkniete. Byly jakies kosciolki, puste.

Zaczelam liczyc czas do mojego samolotu, mialam jeszcze sporo czasu, no ale jednak przeszlam naprawde wiele drogi. Az tu nagle, o dziwo, zatrzymal sie samochod i na szczescie nie byl to jakis facet szukajacy zarobku, ale rodzina, ktora zaprosila mnie do samochodu. Okazalo sie, ze byli to ludzie, ktorzy kiedys tu mieszkali, maja tu dom, taki wlasnie wspanialy kamienny, i przyjechali na wakacje. Zapytali, gdzie mnie podwiezc, powiedzialam, ze bede wdzieczna jesli znajde sie nieco blizej lotniska. A wiec zawiezli mnie droga, gdzie przez chwile zalowalam ze bylam w samochodzie, bo na wybrzezu bylo cos nieprawdopodobnego- ogromny teren wybrzeza najezony takimi jakby odlamkami lawy, jak las czarnego kamienia, sterczacego do gory. Ci ludzie nie tylko przewiezli mnie spory kawalek, ale jeszcze podwiezli do starego skalnego grobowca i wytlumaczyli jak stad dalej dostac sie do miasteczka.

Trudno wytlumaczyc na czym polegal ten grobowiec. To byla budowla z ukladanych na sobie warstw blokow lawy, troche tak jak igloo, ale tez tak, jakby te warstwy slimakowo nakladaly sie jedna na druga. I wzdluz tego slimaka, coraz wyzej i wyzej byly co pewien czas takie jakby jaskinie - to byly grobowce! Potem poszlam dalej. Byc moze, ze jutro dopisze cos jeszcze. W kazdym razie w koncu z niemalym trudem udalo mi sie wezwac taksowke (za potrojna cene dojazdu z lotniska do miasteczka) i dotrzec na lotnisko, potem dotrzec do lotniska w Birgi, odczekac swoje do autobusu, dotrzec do domu...

Jutro mialam zrobic dluga trase w rezerwacie Lo Zingaro. Ale juz widze, ze musze troszke przystopowac. Pojade tam, ale raczej duzo nie pochodze, po prostu nie dam rady... A teraz padam spac...

dalej